środa, 28 listopada 2012

Ani słowa o owcach



Dziś niespodziankę Wam zgotowałam. Nie będzie nic o owcach na owczym blogu. Trochę o Owcy jednak się dowiecie. Tak jubileuszowo. A jubileusz to dla niej wyjątkowy. 

28 listopada w szpitalu przy ul. Dyrekcyjnej we Wrocławiu przyszłam na świat pięćdziesiąt lat temu. Z matki, która „w ogóle nie czuła poezji” i z ojca, który poezję poczuł całym swym jestestwem,  gdy nieczuła nań żona zmuszona była obcęgami wyjąć gwóźdź i uwolnić palec mężowski przybity do deski, podczas budowy klatki dla królików w ogrodzie dziadków (króliki były moje, dostałam w prezencie). Nie pierwszy  raz i nie ostatni, kochająca prozę żona, ratowała z opresji miłośnika jambów i heksametrów. Mama moja zanim poznała ojca jeździła na motorze i na nartach, skakała na spadochronie,  grała na skrzypcach i świetnie tańczyła. Ojciec był zupełnie z innej bajki. Nie wiem, jak oni  wpadli na pomysł, aby się pobrać, ale się byli pobrali. I wyprodukowali dwoje dzieci – brata i mnie. Miłośnik poezji przy każdej domowej czynności recytował, deklamował, sypał sentencjami łacińskimi, wersami Iliady, śpiewał pieśni patriotyczne, arie oratoryjne. Nie był stworzony do prozaicznego wbijania gwoździ. Budując klatkę zaznajamiał nas z  Horacym w oryginale (Carmina III, 30,1) - Exegi monumentum aere perennius…-, choć klatka nawet dla nas, małoletnich dzieci,  przedstawiała obraz daleki od monumentu, który przetrwa wieki. Klatka rozpadła  się po tygodniu od umieszczenia w niej pary królików. Ojciec mój nie zrażał się takimi prozaicznymi porażkami.  Miał do wypełnienia misję o wiele ważniejszą niż operowanie młotkiem i śrubokrętem. I misję tę wypełnił  doskonale, trzeba mu przyznać. Wiem, że jest gdzieś tam wysoko i zerka sobie czasem w naszym kierunku. Dzięki niemu pokochaliśmy książki i czytanie.
 Mama dbała o to, abyśmy prócz czytania i bujania w obłokach, nabyli też nieco umiejętności praktycznych. Najbardziej nie lubiłam robótek ręcznych,  uczyłam się z mozołem, podczas gdy brat był we wszystkim mistrzem. Oczy kobiet w mej rodzinie patrzyły nań z uwielbieniem, kręcąc z politowaniem głowami nad moimi staraniami. Siekiery, młotki, piły, śrubokręty i machanie pędzlem wchodziło też w zakres nauki praktycznej.  Tu też nie byłam szczególnie utalentowana, ale posiadłam konieczną wiedzę i umiejętności. Zdecydowanie bardziej pasjonowało mnie bujanie w obłokach. Zupełnie jak dziś. Ojciec rozumiał to doskonale, i by uwolnić mnie od  nieznośnej prozy, zaczął mnie uczyć pisać zanim osiągnęłam wiek szkolny, według swojej nowatorskiej metody, bez poznawania alfabetu. Przepisywałam książki do zeszytu pięknym amerykańskim piórem ze stalówką z  czternastokaratowego złota, marki nie pamiętam, ale o tej stalówce słyszałam za każdym razem, gdy brałam pióro do małej ręki. Nie muszę dodawać, że robiłam to z wielkim namaszczeniem.
Ojciec mój nie był minimalistą, żadne tam elementarze, żadne Ala ma kota, Cela i Lucek Falskiego. Na pierwszy ogień poszła ...Historja Filozofji w zarysie – Stockl, Weingartner, Kwiatkowski, wydana w 1930 roku w Krakowie.  I tak przepisywałam sobie spokojnie historję tę w zarysie, ale nie ukończyłam  manuskryptu, wezwała mnie szkoła z zupełnie innymi priorytetami i metodami.  W naszym domowym scriptorium nauczyłam się  czytać i pisać „ładnym pismem”, za co mnie w szkole chwalono publicznie aż do obrzydzenia. Miałam jednak  początkowo  problemy z ortografią, ze zrozumiałych względów, ale dość szybko pojęłam, o co chodzi. W moim domu podobnie wyglądała nauka języków obcych.  Dlatego ciężko było mi się potem przekonać do języków „żywych”, gdzie trzeba było prowadzić rozmowy z żywymi ludźmi. Stąd też moja wielka miłość do języków  zwanych  „martwymi”, mogłam ślęczeć nad tekstami bez konieczności konwersacji . Wielkim szacunkiem cieszyła się w naszym domu Księga Ksiąg, jako książka po prostu. Stąd też me umiłowanie „owczych” tematów.  Do którego dołożył dziadek swoje trzy grosze . I wszystko już wiecie.
Serdecznie pozdrawiam odwiedzających


poniedziałek, 26 listopada 2012

Samuelu, Samuelu!







6 listopada na adres mailowy blogowy (bo mam też inny, do innej korespondencji służący) przysłał mi „coś” Samuel,  tak naprawdę więc  Niewiadomokto, ale nie Anonim, wszak imię ma niebylejakie (pisownia zamierzona). Samuel   przysłał link do pewnego bloga, który odwiedzam  dość regularnie, choć się komentarzowo ani postowo nie udzielam. Ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu i tam nie zaglądałam . Zajrzałam więc i przeczytałam.  Po dwóch dniach Samuel znów się odezwał. Tym razem był link i skopiowana pewna wypowiedź, a raczej kilka wypowiedzi jednego autorstwa. Czytałam je już za pierwszym razem. Czytam mnóstwo różnych wypowiedzi, ale to nie znaczy, że i ja mam się wypowiadać.  Minęły spokojne dwa dni, ale był to spokój przed burzą. Zostałam zbombardowana. Poddaję się.
Rzecz dotyczy owiec ( jakżeby inaczej) i ich strzyżenia.  Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Samuel czytał  lub czyta ten blog. „Pseudonim artystyczny” też jest nieprzypadkowy.  
Drogi Samuelu, nie aspiruję do roli eksperta w sprawach owczych i wełnianych (co wyraźnie zaznaczyłam na blogu). Nie jestem hodowcą lecz pasterką i czasem, z bożą pomocą, zaklinaczką. Moje owce, piękne i rogate,  o zwinnych i szybkich ,  jak Achilles nogach i długim, kolorowym runie nie mają rodowodów, nie jeżdżą na wystawy, nie zdobywają nagród. Nie są też polskimi wrzosówkami. To Europejki pełną siana gębą, a w ich żyłach płynie również niemiecka krew. Nie interesują mnie gabinetowe rozważania „uczonych w piśmie” ani dobre rady hodujących polskie wrzosówki (bawią mnie takie” etniczne” przyporządkowania, ale cóż, wszystko jest dziś klasyfikowane aż do absurdu, ale to już insza inszość).  Nie wiem wszystkiego o wełnie i nie zamierzam wiedzieć. Owce ani ich runo  nie są źródłem mojego dochodu, jedynie radości i przyjemności.

 Moje rogate owce  rasy pierwotnej, wyposażone szczodrze przez Matkę Naturę, żyją sobie swobodnie i cieszą wolnością. Nikt ich nie zamyka i nie przetrzymuje na siłę  w pomieszczeniach „Znam owce moje i one mnie znają”. Znam ich imiona, daty urodzin, imiona rodziców. Wiem czy padał śnieg, świeciło słońce, czy była burza, gdy przychodziły na świat. Rozpoznaję je po twarzach, głosie i sylwetce. Nie potrzebuję do tego numerów i księgi zwierząt (choć mam to wszystko, bo tego wymaga prawo). Strzygę je raz w roku pod koniec czerwca lub na początku lipca, kiedy noce są już naprawdę ciepłe. Wiem która ma jakie runo. Tu jestem ekspertem. Runo jest zawsze wykorzystywane, nigdy się nie marnuje.

Owce nie zamarzają na mrozie, nie mają udarów od słońca,  nie giną od piorunów, nie porywają ich watahy  psów (o bezpieczeństwo dbają „wilki w owczych skórach”), ich czterowarstwowe runo nie linieje i się na nich nie filcuje. Nie steruję ich „miłością”. Chcą się kochać w sierpniu i rodzić zimą, niech się tak dzieje. Wybieram im tylko pięknych i zdrowych kochanków. Nie wpadam w histerię , że jagnięta przychodzą na świat najczęściej w styczniu i lutym, w największe mrozy, gdy ich matki mają runo długie do ziemi. Nie biegam z ręcznikami, nie wycieram jagniąt, nie rozgrzewam, nie masuję, nie cuduję, nie oddzielam od matek, a te dzieci, których matki nie chcą przyjąć, karmię ja.  Nie zostawiam ich samych, jestem, by pomóc i pomagam, jak trzeba. Jak dobry pasterz. Dbam o nie, a one odpłacają mi świetną kondycją fizyczną i psychiczną. Są inteligentne i mądre, mądrością swych przodków, przy których człowiek za dużo nie majstrował. Takoż i ja nie majstruję.

I na Boga, Samuelu, chyba nie chcesz, abym strzygła moje  rogate  w styczniu?!  

Dziękuję Ci Samuelu, bo dzięki Twojej determinacji wróciłam tu na dobre . Pozdrawiam wszystkich odwiedzających i życzę udanego tygodnia



niedziela, 25 listopada 2012

Nunc est ludendum czyli Liebstera ciąg dalszy





Pozostało mi nominować moje liebste blogi i wymyśleć pytania.  Zanim się jednak zabrałam do dzieła (bo mam „tyły” nieziemskie w świecie równoległym)  moi nominowani in spe zarzuceni zostali nie tylko Liebsterami i nie mam sumienia męczyć ich znów, bo zabawa ma być, a nie obowiązek i niekończący się łańcuszek pytań i odpowiedzi.  Nominuję tak czy siak, ale pytań już nie wymyślę, bo ta nasza blogowa spowiedź publiczna pozbawi nas przyjemności wyłapywania odpowiedzi na wiele pytań  z naszych blogów.  Będzie to, jak widać,  taki  Liebsterek.
W tzw. międzyczasie Tupaja przywaliła mi następnego liebstera, jako i ja jej przywalę za moment (i nie jest to złamanie zasad, bo przywalić Jej miałam, zanim ona to uczyniła). Jak Kuba Bogu….Droga Tupajo…
Tym samym nominuję:
1.Rzeczoną Tupaję (Ostoja Tupai ), której blog niektórym nie w smak, ale o nich tu nie dbamy,
 2. Sąsiada z bloga u Sąsiada, którego szlag trafi na tę okoliczność (wybacz Sąsiedzie, ale miłość nie wybiera),
3.  Anetę z bloga Robię to co lubię. Meble i ...... , która  się zdziwi – liebstera śle, a maila nie pisze i nagrody nie odbiera (wybacz mi),
4. Olgę Jawor z Pod tym samym niebem,
5. Babę ze wsi z bloga Marszewska Kolonia,
6. Marlenę z bloga naszapolana
7. Jolę z bloga  Z Innej Bajki . Nie zdziwi się, bajki wszak uwielbiam,
8. Natalię z bloga  Wonne Wzgórze
9.  Jolandę z bloga jo-landia - mazurska kraina  
11. Claris z bloga Kukówka
Kretowata z Wiejskoczarodziejsko od tych liebsterów  aż zaniemogła biedaczka i kurować się musi. Dlatego uprasza się o dozowanie blogowej miłości. Dlatego Kretowata nie dam Ci Liebstera, abyś wydobrzała. Załatwimy to jakoś inaczej. Versprochen.
Oto Tupajowe pytania:
Literatura współczesna czy klasyka?   Egal.  Chociaż jestem uzależniona od słowa pisanego w ogóle
2. Deszcz czy śnieg? Śnieg z deszczem nawet
3.  Kiedy czuję zapach siana myślę o...? O owcach
4. Cechy charakteru, jakie chciałabym/chciałbym u siebie zmienić? Gadulstwo, łapanie 100 srok za ogon
5.  Kochasz dla czy za? Po prostu kocham. A jak kocham, to na amen
6. Pies to dla Ciebie...? Tylko pasterski
7. Kogo zabrałabyś/zabrałbyś do szalupy ratunkowej- swojego ukochanego zwierza czy lubianego sąsiada? OMG! No dobrze, podejrzewam, że miejsca starczyłoby tylko dla zwierząt, mimo mej wielkiej miłości do sąsiadów
8. Kamień czy drewno? Drewniany dom na kamiennej podmurówce
9. Barbie czy Xena? Kim jest Barbie się domyślam, ale Xena… Winnie ponad wszystko
10. Poezja śpiewana czy gotic? A, to zależy od nastroju

Tym samym wiecie o mnie wszystko. Nie wiem, czy to było polityczne posunięcie, tak się odsłonić publicznie.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Nowych obserwatorów witam. Wszystkim czytającym obiecuję poprawę w częstotliwości pojawiania się.   A teraz zaczynam powiadamiać „Szczęśliwców” 
 


czwartek, 15 listopada 2012

Liebster blog



No i masz babo placek. Krótko po moim zniknięciu z blogowego świata przed trzema miesiącami (jak ten czas pędzi… )otrzymałam wyróżnienie od Tupai z bloga Ostoja Tupai  i od Stowarzyszenia Dwie Wsie (ale te znaczki nie chcą mi się dać skopiować). Prawdę powiedziawszy to nie bardzo wiedziałam, jak to ugryźć i nie ugryzłam w końcu wcale.  Bo to trochę tak „nie w moim typie” te zabawy wydawały się być. Podsumowania, rachunki sumienia, nominacje. OMG.  Mijały dni rozciągnięte do niemożliwości, gdyż niepomna na wcześniejsze moje doświadczenia  pracoholiczki,  będąc pewną, że jestem z nałogu wyleczona i już nigdy więcej….,  zaangażowałam się w niezliczoną ilość działań. Leżenie na pastwisku i dumanie o d…Maryni skończyło się wraz z opublikowaniem posta o moim sielankowym życiu. Wysłane wcześniej beztrosko i bez wielkich nadziei niezliczone wnioski o dofinansowanie różnych, fajnych skądinąd działań dla kobiet,  przeszły pozytywnie weryfikacyjne  sito urzędowe i ku naszemu  (jesteśmy dwie winne) przerażeniu zostały skierowane do dofinansowania. No i machina ruszyła, od czerwca do kwietnia mamy zabawę, a od kwietnia inną, jak co roku, tym razem w kooperatywie z kolegą.  Pociesza mnie tylko to, że jak mówią, nie starzeje się ten, kto nie ma na to czasu. Pozostanę zatem wiecznie młoda. A więc jest światełko . Nikłe, bo nikłe, ale jednak lux. 
Byłabym tak sobie dalej „zniknięta”, ale dopadły mnie znów, tym razem serduszka  dwa . Bardzo dziękuję Kretowatej z bloga  Wiejskoczarodziejsko, którego nota bene jestem fanką, i Asi wraz Wojtkiem z Siedliska pod Lipami, z którą znamy się już ho,ho,ho…, za nominacje. No i tym razem już się nie wywinę.  Odpowiedzieć już na 22 pytania i nominować 11 blogów (22 nie dam rady) i jeszcze wymyślić 11 pytań na potrzeby spowiedzi następnych delikwentek. Litości nie macie, Siostry blogowe, dla starej spracowanej koleżanki.
Pytania zadane przez  Kretowatą:
  1. kultura czy natura? Jednego i drugiego do życia trzeba mi.
  2.  twarde okładki czy miękkie okładki? Twarde wolę, ale miękkie też mogą być i tych miękkich ostatnio chyba jednak więcej mam.
  3. woda płynąca czy stojąca?  Zdecydowanie płynąca bardziej mnie pociąga, w ogóle to płynięcie samo w sobie, Alem ja niepływająca zupełnie. Na dno idę od razu, jak tylko nogę zmoczę.
  4.  smoki czy topielce? Smoki wielogłowe już od dziecka.
  5.  sobota wieczór czy niedziela rano? Sobota wieczór, bo nie wiadomo, co się jeszcze wydarzy.
  6.  blondynki/-yni czy brunetki/-eci? I bruneci, i blondyni, i nawet rudzi podobają mi się, nie ukrywam tego.
  7.  gotówka czy karta? - wielkie pytanie współczesności;)  - Gotówka,  tu gdzie mieszkam karta nie zda się na wiele.
  8.  jabłko czy gruszka? –Jabłko
  9.  obcasy czy pepegi? Obcasy i pepegi, w zależności od okoliczności.
  10.  łuk czy strzelba? Łuk, choć nie umiem go „obsłużyć”. Strzelać natomiast z broni palnej umiem.
  11.  wino czy piwo? Wino pijam i innym daję, aby poznać ich tajemnice. Wszak in vino veritas.
Następna seria zadane przez Asię i Wojtka (nie wiem, jak Wy zniesiecie ten ekshibicjonizm):

1. Kot, czy pies i dlaczego?
Psy i koty. Zawsze pluralis. Tak było, jest i będzie. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiem tego.
3. Najbardziej niespodziewanie spełnione marzenie.
Mój mąż. Jak mówi Pismo, niezbadane są wyroki opatrzności.
3. Ulubiona książka, taka do której się wraca.
Księga Ksiąg.  Te bereszity,exodusy, ketuwimy, logosy en arche zawładnęły mną całkowicie.  Nieprzypadkowo po moich łąkach „biega połowa Starego Testamentu”, jak to fajnie określili kiedyś Go i Rado Barłowscy z bloga Ogarze Pogórze.
5. Największa pasja?
Życie zwyczajne
6. Gdzie spędziłabyś wymarzone wakacje?
Miejsce nie ma dla mnie znaczenia.
7. Czy chciałabyś zamieszkać poza granicami Polski, jeśli tak to gdzie? Pytanie nie dotyczy Oliwki z bloga w stronę Toskanii:-))) No chyba, że zmieniła preferencje co do kraju:-))))Dla niej jest alternatywne: Dlaczego Toskania?
W Armenii, Gruzji,  Rumunii, Albanii, w Czarnogórze, na Korfu, na Wyspach Owczych… w okolicach Wlenia. Wszędzie w wiejskim domku z „moim niespodziewanie spełnionym marzeniem”, z psami, kotami,i owcami i biblioteką oraz płytoteką.
8. Jakie filmy lubisz?
Ekranizacje dobrej literatury
9. Za czym tęsknisz?
Za „brzuchatym” krajobrazem
10. Czego się boisz?
Nie boję się
11. Dlaczego piszesz bloga?
Nie wiem, czy moje pojawianie się i znikanie można nazwać pisaniem bloga, czasem coś skrobnę. Namówiono mnie szczerze wyznaję.  No i chciałam pokazać Wam moje owce rogate, moją największą pasję, moje spełnione sny.
A teraz 11 blogów nominować muszę. To ponad moje siły. W następnym poście, please. Pozdrawiam i obiecuję „zaraz wrócić”. Witam też serdecznie nowych obserwatorów.